czasami nad ranem wypełnia mnie
sen i czuję chłód ciągnący leniwymi zagonami pościeli. wówczas
wiem,
że śni mi się Islandia. gdzie z zewsząd
widać każde zakrzywienie przestrzeni, jej ciasne węzły zaciągnięte
na gardzieli horyzontu. wygasły żużel niewysłuchanych
modlitw, rdzewiejący żagiel światła
nad równiną.
wiatry zlizują sól z bazaltowych skał,
szarpią ciężki łańcuch morza. w nocy
wyspy chowają się w pokrowce godzin,
wydmuchują popiół
serca w nieczułe niebo.
u kresu snu na równinę wchodzą stalowe konie.
roztrącają kopytami brykiety mgły.
tłuką solniczki pełne śniegu.