detoks




Jej godziny schną na wysokich oknach,
żółta framuga zrzuca martwy naskórek.
Ma sto lat. A dopiero pięćdziesiąte urodziny
biją się o jej pesel. Czwarty raz
na oddziale. Nawet to samo łóżko z twardą krawędzią
wspomnień. Jak pensjonat po sezonie
nawiedzany przez cienie martwych zwierząt.
Stukot pustych korytarzy zderzających się nocami
z naporem cudzych snów.
Jej mąż powiesił się w kuchni w letnie popołudnie. A przecież
powiedziała tylko: „idź zrobić herbaty”.
Synowie wyrośli z butów dobrych rad. Boso wyfrunęli zwiedzać  świat
i zakłady karne. Potem:
trutka na szczury, trutka na pamięć.
Tam i z powrotem ślizgające się wskazówki
słonecznych zegarów. Zawsze w niedoczasie.
Składowiska samotności, żółte okna, przeżute kartki dni,
karty wypisu:
„Pani weźmie sobie psa. Będzie z kim
pogadać”
przy kieliszku.