idziemy przez wykroty w zieleni
otwarłam słoik z resztkami lata i stacje pogody zamarły
jeszcze ciepłe i pulsujące wnętrzności Ziemi
pod stopami miękkim
gestem
chwyta nas w dłonie las grzechoczemy w nim jak suche pestki
w porzuconym niedbale ogryzku beznamiętnie
miele swą mantrę woda
purpurowe strzępki
światła wahadło słońca
wolno skraca swój promień szare konie pasą się na progu
jesieni
potem już tylko zima