Jak białe próchno jak słodką zdobycz
jak żuk swą kulę
toczy mnie jesień.
Jej garb się syci moja krew gaśnie -
ślad po zapałce na czubku palca
tam pocałunek po ostrzu noża
przeżuta skóra kruche kolana.
Zachodzi zieleń w mojej oazie
i wschodzi zima chrzęści jej zbroja.
Jeszcze się szczyci swoją nagrodą -
jak kaszmir gładką powierzchnią oka
struny wiotczeją palce po gryfie
coraz niechętniej dźwięki fałszywe.
Garb coraz tłustszy oddech za krótki
w mojej gospodzie przykucnął złodziej.
Jego łup pewny mury się kruszą
stróż dawno poszedł stąd precz i pije.
Czas się przewraca po swym posłaniu
przez moje ciało
toczy się kamień.